Jeszcze jakiś czas temu jej przeboje śpiewała cała Polska. Kazimierza Sawicka, bo tak nazywała się naprawdę, była królową polskiej sceny muzycznej. Ostatnie lata swojego życia spędziła jednak w biedzie i samotności, a niektórzy twierdzą, że było tak na jej własne życzenie.

Scena wymaga wyrzeczeń

Pseudonim artystyczny wokalistka przyjęła już na początku swojej drogi muzycznej. Kazia niezbyt pasowało do wielkiego świata, stąd też zmiana na „Kasię”. Sobczyk to natomiast panieńskie nazwisko, które artystka zachowała. Mimo koniecznych zmian, Kasię uwielbiały tłumy, śpiewając wraz z nią „Małego Księcia”.

Niespełniony amerykański sen

Wyjechała próbować swoich sił za ocean. Wciąż powtarzała, że gdyby urodziła się właśnie tam, byłaby jedną z największych gwiazd na świecie. Tymczasem, mimo wszelkich prób zaistnienia, nie na wiele się to zdało.

Czemu nie wracam? Mam wieczną rozterkę. W kraju są starzy rodzice, syn. Ale chcę wrócić z twarzą, z jakimś dorobkiem, nie mogę wciąż śpiewać tych samych starych piosenek, które starzeją się razem ze mną. Dotąd nie osiągnęłam tego, co mogłabym osiągnąć. Wierzę w sukces, gdyby tylko mieć sponsora – mówiła.

Niezwykła uroda

Mężczyźni kochali jej nieskazitelną, delikatną urodę. Była kilkukrotnie zakochana, ale za mąż wyszła dopiero za Henryka Fabiana, któremu urodziła syna Sergiusza. Po latach, syn podzielił się opowieścią o byciu dzieckiem gwiazdy. Nie było to szczęśliwe dzieciństwo.

Miałem około pół roku, kiedy mama i ojciec oddali mnie do państwa Sitków. Gdy podrosłem i zacząłem spotykać się z moim ojcem, opowiedział mi, że to była ich przemyślana decyzja, że szukali kogoś, kto zająłby się mną na stałe. To był szczyt ich popularności. Nie byli gotowi na dziecko. Łożyli na moje utrzymanie i rzadko mnie odwiedzali. Jednak wszystko, czego potrzebuje małe dziecko – czułą opiekę i miłość, dostałem od przybranych rodziców. Mama była stworzona do życia dla publiczności, była wielką artystką. Mieszkała w Warszawie i rzadko wpadała do Koszalina, ale kiedy przyjeżdżała, odwiedzała mnie. Swoim wyjazdem do Stanów przerwała to, co zaczęło się między nami odradzać. Miałem wtedy niewiele ponad 17 lat i było mi jej bardzo brak. Ojciec dążył do reaktywowania Czerwono-Czarnych, w których oboje święcili tryumfy. Dzwonił do mamy, prosił, żeby wróciła, ale ona wciąż się wymigiwała – mówił syn Kasi Sobczyk.

Początek choroby

Przyszedł moment, kiedy Kasię dopadło złe samopoczucie. Niestety, diagnoza lekarzy była najgorsza z możliwych – nowotwór piersi. Aby było ją stać na operację, pracowała w motelu, jako pokojówka. Niestety po jakimś czasie nowotwór ponownie zaatakował jej organizm. Przyjaciele, którzy wiedzieli, że nie będzie jej stać na kolejne leczenie w USA, zorganizowali dla niej zbiórkę pieniędzy, by mogła wrócić do kraju.

W Koszalinie otrzymała od miasta własnościowe mieszkanie. Nie wróciła już do formy, a postęp choroby sprawił, że trafiła do hospicjum.

Rodzinne spotkanie po latach

Sergiusz o powrocie Kasi do Polski dowiedział się od znajomych. Spędzili ze sobą ostatnie chwile jej życia, a syn wybaczył matce wszystkie krzywdy z przeszłości.

Walka z chorobą zamieniła życie Kasi w koszmar. Ciągła zmiana lekarzy, przerywanie chemii, brak środków do życia – wszystko to sprawiło, że jej psychika była na wyczerpaniu. Trafiła do szpitala psychiatrycznego, za co w końcu obarczyła syna i jego narzeczoną. Ten jednak zrozumiał, że w ten sposób działała choroba, a nie jego matka.

Smutny koniec

Kasia Sobczyk przegrała walkę z chorobą w 2010 roku. Niestety, jej los podzielił syn, który odszedł trzy lata później w wieku zaledwie 38 lat, 3 tygodnie po ślubie z ukochaną Joanną. Również walczył z chorobą.

źródło: pomponik.pl